wtorek, 13 września 2022

Żołny i nie tylko, czyli lato+jesień+zima 2021

Opisywanie moich wypraw z roku 2021 trzeba ostatecznie zakończyć, co postaram się uczynić w poście dzisiejszym oraz w poście następnym. W drugiej połowie tego roku udało mi się przeżyć parę intensywnych przygód, które zdecydowanie zasługują na wspomnienie, materiału do wpisów zatem nie zabraknie. Zacznijmy od przygody chronologicznie pierwszej - czyli od lipcowego spotkania z podlaskimi żołnami. 


Żołna to ptak ładny i kolorowy, w książkach i na stronach internetowych popularyzujących polską przyrodę zazwyczaj prezentowany razem z wilgą, kraską i zimorodkiem - tak, aby zachwycić niewtajemniczonych odbiorców wszystkimi barwami, w które bogate jest upierzenie tych stworzeń. Żołna to jednocześnie ptak dość rzadki, choć w ostatnich latach można zaobserwować jej ekspansję na terenie Polski - czyżby dlatego, że południowa, ciepłolubna natura tego gatunku dobrze odnajduje się we wciąż ocieplającym się klimacie naszego kraju? Polskie żołny zazwyczaj osiedlają się w żwirowniach, bowiem w stromych, piaszczystych skarpach, które tworzy tam człowiek, wykopują sobie norki, składają w nich jaja i wychowują młode. 

Do jednego z takich miejsc udało się nam trafić, jadąc przez Podlasie na wakacje na Mazury. Gdy do niego zmierzaliśmy, nie do końca wiedziałam, czego się spodziewać - nie byłam nawet pewna, czy o tej porze roku żołny w ogóle jeszcze będą tam przebywać. W pewnym momencie podróży zjechaliśmy nieco z głównej asfaltowej drogi, którą do tej pory się poruszaliśmy, wkraczając w ten sposób do krainy piaszczystych pól. Jak okiem sięgnąć, rozpościerały się przed nami równiny porośnięte przez zboże oraz skupiska drzew i krzewów, jednak wszelkie przebiegające pomiędzy nimi dróżki pokrywał piasek (tak, to niewątpliwie było dobre miejsce na żwirownię). Nagrzewał się on w lipcowym słońcu i oddawał energię do otoczenia, tworząc wśród tych pól wyspę ciepła, naprawdę kojarzącą się z klimatem Południa. To tutaj właśnie miały żyć żołny - tak blisko ludzi i ich domów, a jednak tak daleko, że tylko nieliczni znają to miejsce i te ptaki... 

Po wyjściu z samochodu zaczęłam rozglądać się po okolicy i nie minęło wiele czasu, zanim dojrzałam sylwetkę ptaka siedzącego na liniach energetycznych. Podniosłam do oczu lornetkę i z pewnym niedowierzaniem stwierdziłam, że to żołna. Tak, już ją znalazłam. Tak szybko. Cel podróży bez zbędnego ociągania zmaterializował się przede mną.

To ona...

To był jednak dopiero początek przygody. Tego dnia udało mi się zaobserwować łącznie co najmniej trzy różne żołny. Fotografowałam ptaki, kiedy siadały na liniach energetycznych, miałam jednak także  możliwość podziwiania ich w locie, gdy krążyły, polując na owady i gaworząc między sobą subtelnymi głosami. Wzlatywały wysoko, po czym miękko zniżały się, zataczając okręgi, a styl, który prezentowały, mógłby konkurować ze stylami najlepszych lotników. Delikatność, elegancja, zwrotność.

Wspólne zdjęcie trzech ptaków. 

Parka na tle żwirowni. 

 Obserwator nieposiadający lornetki mógłby łatwo pomylić fruwające żołny z jaskółkami, które również potrafią tak ładnie latać. Ptaki te zresztą często współdzielą siedliska, bowiem brzegówka, jedna z polskich jaskółek, ma takie same zwyczaje dotyczące budowy gniazda, jak żołna. W "mojej" żwirowni żołny latały razem z jaskółkami, odpoczywały w pobliżu jaskółczych stadek i była to bardzo piękna symbioza.

Mieszane jaskółcze stado - są dymówki i brzegówki. 

Żołna z jaskółkami. 

Jakiś czas później opuściliśmy żwirownię żołn, zwiedziliśmy pobliski Tykocin, a następnie postanowiliśmy udać się przejazdem do Biebrzańskiego Parku Narodowego. Planowaliśmy tylko krótki postój na Długiej Luce. Krajobraz wokół tej kładki okazał się wybitnie zarośnięty (no tak, pełnia lata). Wydawało mi się tam, że słyszę terkoty wodniczek, ponieważ jednak nie miałam żadnego doświadczenia ani z wizualną, ani z głosową obserwacją tego gatunku, nie potrafiłam z całkowitą pewnością zidentyfikować tych dźwięków. Na Długiej Luce spędziliśmy zresztą dosłownie parę minut, gdyż wygoniła nas stamtąd nagła burza. Podczas dalszej drogi, która była próbą oddalenia się od żywiołu, nadal miałam przed oczyma niewyobrażalnie bogate i intensywne kolory żołn. To nie ptaki - to ozdobne figurki, to motyle.

Panorama z tykocińskiego zamku. 

Bociany z tykocińskiego zamku :). Gniazdo znajduje się tuż pod oknami budowli, zatem te maluchy można było oglądać z góry - niepowtarzalna okazja. 


Biebrza. Minuty przed burzą.

Dodaję wybrane przyrodnicze zdjęcia z naszego wyjazdu na Mazury. Tutaj gąsiorek wojskowy. 


Ropucha szara.

Kilka żab zielonych z arboretum. 





Mosty w Stańczykach...

Oraz dziki las pod nimi. 



:)

Trzciniak, kolega gąsiorka z dwóch pierwszych zdjęć. 

***





Lipiec przeminął, nastał sierpień, a w Puszczy Kampinoskiej to właśnie sierpień jest czasem wrzosowisk. Oglądając w internecie przepiękne zdjęcia wrzosów najróżniejszych autorów, zaczęłam odczuwać przemożną chęć zobaczenia tych kwiatów na własne oczy. Ostatecznie na największe w Kampinosie wrzosowisko przybyliśmy 25 sierpnia i okazało się, że taka data jest już nieco zbyt późna - wiele rosnących tam kwiatów zdążyło bowiem przekwitnąć. Niemniej była to dla mnie pamiętna wyprawa, bo pierwszy raz w życiu oglądałam taki krajobraz. Wrzosy ciągnęły się, jak okiem sięgnąć i już to samo w sobie było widokiem niezwykłym, urodę tych roślin podkreślało jednak także  ukształtowanie terenu. Przez jego środek ciągnęła się urokliwa, brzozowa alejka, która w pewnym momencie wznosiła się stromo i prowadziła na wysokie wyniesienie, na szczyt jednej z kampinoskich wydm. Stojąc na tej górce, miało się pod stopami całą panoramę wrzosowiska. 

Droga wiła się wśród brzóz....

Mijając takie krajobrazy. 



Widok z góry!



Fotografowałam wrzosy wśród zachodzącego słońca, słuchając roju brzęczących owadów, uwijającego się pośród ich płatków. Ostatni raz spojrzałam na nie wtedy, kiedy na wrzosowisko wpełzł już wieczorny mrok. Wydawało się, że zapadająca ciemność znacznie bardziej, niż światło, uwydatnia piękno wrzosowiska, że wydobywa z niego najgłębsze odcienie fioletu. 


Krajobraz z chrobotkiem leśnym (to ten jasnozielony porost). 


Wrzosowisko wieczorem. 

***

Zanim zacznę kolejną opowieść, jeszcze kilka zdjęć w letnio-jesiennym klimacie. 




Wrzesień i październik są miesiącami, w których jesienna wędrówka ptaków z lęgowisk na zimowiska osiąga swój moment kulminacyjny. Czym ta migracja jest? Jak opisać w kilku słowach wielką siłę tysięcy skrzydeł, przemierzających świat w niekończących się stadach? Widok tak ogromnych ptasich zgromadzeń napawa pokorą wobec ich potęgi, to może być przeżycie duchowe, a nie tylko naukowo-estetyczne. Jeżeli chodzi o Polskę centralną, to nie wiem, czy znajdzie się lepsze miejsce zapewniające doświadczenie takich wrażeń niż Jeziorsko, rozległy zbiornik zaporowy na Warcie. Siedlisko to powstało kilkadziesiąt lat temu w pełni sztucznie, z inicjatywy człowieka, obecnie jednak spełnia ono rolę bardzo ważnej ostoi nieprzeliczonych ptaków wodno-błotnych, które albo łowią tam ryby i inne organizmy wodne, albo żerują na pasach błota, odsłanianych przez wodę podczas jesiennego opróżniania zbiornika. I tak, naprawdę można zaobserwować tam z jednego punktu tysiące osobników. 

Dlatego też cieszę się bardzo, że zazwyczaj mogę ten raz w roku, w jakiś wrześniowy weekend, Jeziorsko odwiedzić i napawać się jego pięknem. W roku 2021 miałam szczególnie dużo powodów do radości, gdyż bardzo dopisały nam zarówno ptaki, jak i pogoda, a obecności tej drugiej jesienna pora przecież wcale nie gwarantuje. 

Wyprawę rozpoczęliśmy od obserwacji z klifów Jeziorska, przy kościele św. Marka. Od razu po przybyciu mogliśmy zobaczyć stada mew, czapli, łysek, kormoranów i różnych kaczek, tworzące z dużej odległości charakterystyczny, czarno-biało-brązowy wzór, widok tak typowy w okresie ptasich przelotów. Pojawiło się również kilka siewek, a w pewnym momencie na jednej z piaszczystych wysp wylądował samiec jastrzębia. Ptak pojawił się błyskawicznie i poderwał się do odlotu równie szybko, sekundę zanim zdążyłam nacisnąć przycisk migawki. Rzadko widuję jastrzębie, było to więc satysfakcjonujące spotkanie. 

Stada.

Z siewek obecny był m.in. batalion.




A to moje wystrzałowe zdjęcie jastrzębia. Nawet na dokumentację się chyba nie nadaje, ale :).

Po jastrzębiu natomiast dojrzałam żerującą na styku lądu i wody sporą siewkę, która po szybkiej konsultacji okazała się... szlamnikiem. Pokazywał się on nam bardzo długo i bardzo pięknie, można więc było obejrzeć z każdej strony ten nieczęsty na śródlądziu gatunek. Gdyby ktoś chciał stworzyć herb migracji ptasiej, to właśnie podobizna szlamnika mogłaby zostać na nim umieszczona - ptaki z populacji lęgnącej się na Alasce co roku wybierają się bowiem na niewyobrażalną z punktu widzenia człowieka wyprawę. Są one w stanie przelecieć nieprzerwanym lotem z Alaski... Aż na Nową Zelandię. Samica-rekordzistka przebyła w ten sposób ponad 12 000 kilometrów nad oceanem, uderzając skrzydłami przez 11 dni, przez cały ten czas. Osobniki, które możemy obserwować w Polsce, robią sobie podczas wędrówki częstsze przystanki, mimo wszystko jednak są braćmi alaskańskich ptaków, zdolnych do takich wyczynów. 

Cudowny!

Następnie mieliśmy zaplanowany przejazd do miejscowości Brzeg, gdzie znajduje się kolejny z dostępnych na Jeziorsku punktów obserwacyjnych. Kiedy mijaliśmy stawy w Pęczniewie, trzeba się było jednak zatrzymać, bowiem okazało się, że w okolicy rezydują rybołowy. Białe drapieżniki przylatują tam w trakcie migracji już od wielu lat, nie zawsze jednak udaje się trafić na termin, w którym akurat są na miejscu, kolejny raz dopisało nam zatem szczęście. W trakcie naszej wycieczki nad akwenami przebywały trzy osobniki, jeden ładniejszy od drugiego. Czatowały cierpliwie na ryby na wysokich tyczkach wystających z wody (które ponoć, swoją drogą, podtrzymywały instalację mającą je odstraszać), a także co jakiś czas zrywały się do lotu, błyskając nad wodą bielą swych skrzydeł. Ależ to była uczta emocjonalna, móc się tak zbliżyć do wielkich ptaków. 



Gdy tak staliśmy przed stawami, na poboczu asfaltowej drogi, uzbrojeni w sprzęt optyczny i kierujący go wszyscy w jeden punkt, musieliśmy stanowić ciekawe zjawisko dla przejeżdżających obok nas kierowców. Przy okazji obserwowania rybołowów zaobserwowaliśmy także kobuza, tamta chwila jednak należała przede wszystkim do rybożerców. 

W miejscowości Brzeg otworzył się przed nami widok bez kresu. Nieprzeliczone stada ptaków ciągnęły się od brzegu zbiornika aż po sam horyzont. Były ogromne, cudowne, zapierające dech w piersiach. Wśród takich zgromadzeń można odnaleźć niemal każdy gatunek, o którym się zamarzy, od gęsi po biegusa, toteż szukaliśmy i podziwialiśmy, upajając się tym, co przed nami. Cóż tu więcej opisywać? Zdjęcia opowiedzą lepiej tę historię, choć widać na nich tylko niewielki wycinek ptasich stad. Po wodzie zbiornika pływały kaczki różnych gatunków, na piaszczystych wyspach odpoczywały gęgawy, kormorany i mewy, w błocie żerowały czajki, siewki złote, biegusy zmienne, krzywodziobe i rdzawe, bataliony, brodźce śniade, kwokacze... Piękny widok przedstawiały kuliki wielkie, szczyt elegancji w tym ptasim światku. Nie chciało się opuszczać tego miejsca, gdyż działo się tam zbyt dużo, by móc wszystko zobaczyć w czasie jednej czy dwóch godzin obserwacji. Nie chciało się rezygnować z tego krajobrazu...

Oto jest siła migracji. 

Nieopisane wrażenia. A kiedy wszystkie te ptaki zrywały się do lotu, było jeszcze piękniej...

Zbliżenia na gatunki. Tutaj krzyżówki z cyraneczkami.

Jakość tragiczna, ale zależało mi, by pokazać tutaj stadko kulików wielkich.

Krzyżówki, świstun, krakwy, kuliki (od dołu).

Czajki z gęgawami.

Trafił się nam batalion w resztkach szaty godowej.

Pożegnanie ze stadami.

Na sam koniec wyprawy przeszliśmy się odsłoniętym dnem Jeziorska w okolicy Miłkowic. Miejsca w tym zbiorniku, których nie pokrywa woda, porasta specyficzna roślinność związana z wilgocią, tworząc dzikie, wonne silnym zapachem mięty nadwodnej siedlisko. Tym razem obserwacje upływały nam spokojniej, bowiem przez gęstwinę roślin nie było widać wielu ptaków. Podczas relaksującej wędrówki dojrzeliśmy między innymi dwa skryte samotniki, które zerwały się z błota, sieweczkę obrożną oraz biegusy rdzawe. Słońce świeciło cały czas, zdobiąc Jeziorsko i wszystkie jego ptaki, dla których tak bardzo pragnę tu przyjeżdżać...

Roślinna kraina Jeziorska.

Spacer w takim miejscu mógłby się nie kończyć. 

W kałużach błota pomiędzy roślinami kryły się samotniki, uciekające po spłoszeniu przez człowieka.

Dziw bierze, że są w naszym kraju takie światy, ale dziwne jest też, że zna je tak niewielu ludzi. Może zatem zamiast edukację prowadzić w dusznych salach, lepiej zabierać naszych uczniów w teren i pokazywać im, jak wygląda Jeziorsko? Możliwość obserwacji uświadamia lepiej niż najlepszy wykład, że przyroda jest żywa, piękna, czująca, że jest wartością nie tylko samą w sobie, ale też wartością dla krajobrazu i dla nas. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz