środa, 10 sierpnia 2022

Resztki dzikości na mazowieckich polach - o sieweczkach i innych ptakach

Mam na tym blogu, jak już wspominałam poprzednio, ogromne zaległości. Chciałabym jeszcze opisać te wyprawy z poprzedniego roku, które do opisania pozostały, a dopiero potem przejść do tegorocznych, są jednak dwa problemy. Pierwszy z nich dotyczy wielkiej ilości tekstu, jaką w tym wypadku muszę wyprodukować, a drugi tego, że w roku 2022 odwiedzałam miejsca w dużej mierze te same, co w 2021. Logiczne wydawałoby się może połączenie obserwacji z dwóch kolejnych lat w jednym wpisie, ale to znowuż mogłoby zaburzyć chronologię opowieści. Zatem postaram się te lata jednak oddzielić, chyba że pojawi się powód, by zrobić inaczej. 

Mój zastój pisarski wiązał się po prostu z brakiem czasu, z którego wynikał też brak chęci. Za mną rok w klasie maturalnej. W tym okresie życia jest wiele innych rzeczy do zrobienia oprócz pisania bloga - co jednak nie znaczy, że nie działo się u mnie wtedy nic ciekawszego, niż uczenie się :). Wypady w teren też są ważne. Przede mną studia i ciężko mi oszacować czas, który pozostanie mi wówczas do pisarskiego wykorzystania (ponieważ nigdy nie studiowałam), ale na razie, co zaskakujące, jestem dobrej myśli. 

Mam w okolicy takie pola... Tak zaczyna się wiele wartych zapamiętania i opowiedzenia historii, które przeżyłam w ciągu paru ostatnich lat. Puszcza Kampinoska - jak wiadomo - z jednej strony niemal graniczy z Warszawą, ogólnie jednak otacza ją, jak też inne lasy w naszym kraju, krajobraz rolniczy. Wszystkie te pola w czasach dawniejszych były dzikie w pełnym tego słowa znaczeniu. Intensyfikacja rolnictwa to bardzo młody wynalazek, a kiedy jej brakowało, pola i łąki, z takim trudem wypracowane i utrzymywane przez człowieka, mogły w jego obecności żyć także własnym życiem. Życiem kilkudziesięciu gatunków ptaków związanych z terenami rolniczymi. Pomagały im w tym te cechy wsi polskiej, które w dużej mierze uległy już zanikowi - wiosenne wylewy rzek, obfitość miedz, zadrzewień i zagajników, obecne w dużej ilości owady czy wolny wypas zwierząt gospodarskich. Oczywiście ówczesna sytuacja nie była aż tak sielankowa, jak nam - skłonnym do romantyzowania przeszłości - może się wydawać, jednak w porównaniu z czasami sprzed kilkudziesięciu lat liczebność ptaków krajobrazu rolniczego faktycznie w Europie spadła, a sam krajobraz rolniczy utracił swój właściwy... krajobraz. Z tego powodu te "moje" pola, jeśli chodzi o wygląd, to są, jakie są.

Mimo wszystko jednak są tam ptaki - te związane z rolnictwem oraz te zupełnie inne. Za ich obecność odpowiada prawdopodobnie splot kilku czynników, ale nie ma tu miejsca na ich dokładniejsze przedyskutowanie. Obecnie niestety skład gatunkowy znacznie się już przerzedził, cieszę się zatem, że udało mi się przez kilka minionych lat doświadczyć chociaż ostatków tamtejszej ptasiej obfitości. W okresie przelotów zdarzały się na tych polach m. in. brodźce pławne, mewy czarnogłowe i siniaki, a to wszystko w połączeniu ze stadami pospolitszych siewek, kaczek, gołębi czy wróblaków. Zimą regularnie chadzałam tam na poszukiwania rzepołuchów i śnieguł, niekiedy znajdując oprócz nich także sokoły wędrowne czy błotniaki zbożowe (zostało to zresztą opisane na blogu). Wiosną w roku 2021 natomiast działo się to, o czym za chwilę opowiem poniżej...

Marzę w życiu o takich krajobrazach...

A opowiedzieć mogę dość dokładnie, bowiem od początku maja do końca czerwca patrolowałam te pola regularnie. Chociaż miała ta regularność pewien konkretny cel, dla mnie była przede wszystkim obcowaniem z przyrodą i czystą radością z obserwacji. Tak, trafił mi się wtedy naprawdę ciekawy, satysfakcjonujący sezon. 

Przyjechałam na pola pewnego majowego poranka. Na samym początku nie zauważyłam jeszcze niczego, przy czym można byłoby zatrzymać się dłużej. Zewsząd dobiegały zwykłe ptasie śpiewy wiosenne, a szpaki, które od zawsze w dużej liczbie zakładały gniazda w tej okolicy, kursowały między polami a drzewami bądź między polami a załomami budynków. Wraz z nimi żerowały także stada gawronów i kawek. Liczyłam, że "coś więcej" ukaże się, kiedy zbliżę się do lokalnego stawiku, używanego przez niektóre ptaki jako miejsce postojowe podczas wiosennych (oraz jesiennych) wędrówek.

Zbiornik okalała falująca, bujna łąka poznaczona bagnistymi zagłębieniami, w których wciąż pozostawała woda, przyniesiona tu przez wczesnowiosenne wylewy. Na początku zobaczyłam czajki, których zresztą ciężko byłoby nie zauważyć - odbywały swoje loty tokowe w sposób tak efektowny, jak ich gatunek ma w zwyczaju od tysięcy już lat. Nie odniosłam jednak wrażenia, by ptaki zamierzały zakładać swe terytoria na podmokłej łące, ich życie zdawało się bowiem koncentrować na nagim, całkowicie odsłoniętym polu, rozciągającym się naprzeciwko łąki oraz stawu. Krzyki. Wzloty. Lądowania. To charakterystyczne, głębokie uderzanie skrzydłami. Dziwne pozy przybierane w powietrzu. Dobrze, że wciąż jeszcze z nami są, bo jaka byłaby wiosna bez biało-czarnych motyli?

Czajka wiosną śpiewa pięknie, ale pięknie śpiewają również krwawodzioby, które nagle zerwały się spośród łąkowych traw i rozpoczęły prezentację swoich własnych pokazów powietrzno-głosowych. To już było coś! Dwa gatunki potencjalnie lęgowych siewek na niewielkim - bądź co bądź - skrawku terenu. Bowiem siedlisko życia krwawodziobów stanowiła z całą pewnością wyłącznie ta mała, podmokła łączka, okalająca śródpolny stawik. A gdy się dobrze łączce przypatrzyłam, to wyłoniły się z niej także pliszki żółte. Wschodzące słońce oświetlało je dokładnie od tyłu, czyniąc tę chwilę bardzo złotą i bardzo piękną, jednakże samą obserwację pliszek przez lornetkę - bardzo trudną. Ich jednostajne ćwierkanie niosło się z wierzchołków traw do moich uszu oraz do uszu łęczaka i kwokacza, zajętych w tamtym momencie przeglądaniem błota w jednej z kałuż. 

Kwokacz. Łęczak nie był chętny na fotkę. 

Ja po prostu stałam, patrzyłam i fotografowałam, wsłuchana w głosy siewek i odległy śpiew skowronka. Nad taflą wody stawu krążyło sporo śmieszek (zostały one zresztą w tym miejscu przez cały sezon) oraz dwie rybitwy rzeczne. Perkoz rdzawoszyi, który zjawił się nie wiadomo skąd, ochrypłym krzykiem oznajmiał swoją obecność i władzę nad wodami. Obserwacje rodziły pytania - jak potoczy się dla ptaków ta wiosna? Czy za jakiś czas, między trawami tej łąki, będą ukrywać się puchate kulki małych krwawodziobów?

To aż nieprawdopodobne, że smukły, elegancki ptaszek potrafi tak... Wrzeszczeć. 

Kilkaset metrów dalej od stawu i łąki, gdzie następnie się udałam, także przebywały czajki i skowronki, spotkała mnie tam jednak również miła niespodzianka w postaci samca kląskawki. Gatunek, który do tej pory wyraźnie mnie unikał, czasami tylko ukazując się przelotnie, tej wiosny zasiadł na wyschłych łodygach roślin porastających pas nieużytków i patrzył się wprost na mnie. A siedział tak wytrwale i prezentował się tak okazale, że stał się mimowolnym uczestnikiem sesji zdjęciowej wykonywanej - a jakże - przeze mnie. 



Kląskawka urbanistycznie. 

Tego przywileju nie chciała z nim jednak dzielić jego samiczka, która uparcie pozostawała w ukryciu. Dopiero po kilku dniach, gdy ponownie wróciłam w to miejsce, udało mi się ją uchwycić na jednym ze zdjęć.

Parka. Jedyne wspólne zdjęcie. 



Uważam, że świetnie zagrało tutaj tło, a sama kląskawka też się pięknie wyeksponowała. 

Dalsze majowe wizyty przynosiły spotkania zarówno ze starymi, jak i z nowymi znajomymi. Czajki (sporo, co najmniej kilkanaście!) i krwawodzioby ciągle pozostawały na stanowiskach, podobnie kląskawka nie zamierzała opuszczać swojego nieużytku, który - jak się okazało - współdzieliła z gąsiorkiem i trzema cierniówkami. Rozśpiewały się łozówki, wnosząc w śródpolne zarośla wiele piękna i radości. Pewnego razu trafiłam na koncert wykonywany jednocześnie przez cztery ptaki. Zaglądając ostrożnie pod osłonę liści krzewów rosnących obok polnej ścieżki, zobaczyłam nagle z bliska jednego ze śpiewaków, ukrytego w roślinnym cieniu i trelującego na całe gardło. Jego kolega natomiast skakał po lubianych także przez kląskawkę suchych łodygach roślin, dając sobie zrobić kilka pamiątkowych ujęć. 

Pliszka żółta. 

Gąsiorek w krainie Słońca. 

Cierniówka. 


I łozówka - śpiewak oraz poliglota wszechczasów w jednym. 



Na polach lęgły się też makolągwy. 

Dalej - na końcu drogi, którą przez tamten rok przemierzałam pola - słowik rdzawy, wierny towarzysz dzikiego bzu, wykonywał swoje poranne popisy wokalne, a szybki, cichy, zawsze pojawiający się niespodziewanie kobuz przemykał wśród chmur, patrolując pola pod kątem ptaków z pewnością znacznie lepiej ode mnie. Cieszyłam się także pewnym - prozaicznym zapewne dla wielu - gatunkiem, a mianowicie białorzytką, bo tego roku miałam okazję spotkać ją dopiero po raz drugi w życiu. Pamiętam, że białorzytki na moich mazowieckich polach pojawiły się... Nagle. Któregoś razu, na samym początku mojej trasy, natknęłam się na samca białorzytki śpiewającego i skaczącego po znajdującym się tamże ogrodzeniu. Kilkanaście minut potem, w pobliżu podmokłej łączki oraz nieużytków, ponownie dojrzałam białorzytkę. Dalszych kilkadziesiąt minut później znowu obserwowałam ptaka tego gatunku, w niedwuznacznych zamiarach kręcącego się po czyimś na wpół zbudowanym domostwie. I właśnie na tym placu budowy białorzytki zdecydowały się pozostać przez cały sezon, wydając tam w efekcie na świat swoje mazowieckie dzieci. 

W dzikim bzie słowik się plącze. Kto go tutaj siał?

Pliszka żółta i jej okop warowny. 

Skowronkowi było gorąco...

Białorzytka. Na początku pokazuję samiczkę, samiec będzie potem. 

W końcu maja poczyniłam też obserwację pojedynczej sieweczki obrożnej żerującej przy śródpolnym zastoisku wody. Wówczas wydawała mi się ona zupełnie niezobowiązującą obserwacją przelotnego ptaka. Do czasu.

Podczas mojej następnej wizyty odkryłam, że sieweczki są jednak dwie, a ponadto - że są bardzo aktywne głosowo. Nie domyślałam się jednak przyczyny, dopóki nie sfotografowałam żerującego w ich pobliżu trzeciego ptaka. Ewidentnie posiadał on upierzenie młodociane. Czy to było tegoroczne młode pary sieweczek obrożnych? Sytuacja nie była niemożliwa, była jednak zaskakująca, bo ten rzadki niestety w Polsce gatunek rzadko wybiera krajobraz rolniczy na swoje siedlisko lęgowe. Skoro były tutaj, należało się tylko cieszyć. Udało mi się potem potwierdzić tożsamość młodziaka -  faktycznie był on tegorocznym pisklęciem, zatem musiał wykluć się gdzieś tu w polu, zapewne w pobliżu stawu albo zastoiska wody, przy którym jeden z jego rodziców kręcił się podczas mojej poprzedniej wyprawy. Przy okazji dowiedziałam się z wiarygodnych źródeł, że sieweczki obrożne są w tym miejscu lęgowe już od paru ładnych lat. Tegoroczny lęg mogłam - na miarę swoich możliwości - monitorować ja. 

Sieweczka rodzic. 


I sieweczka dziecko - podrośnięty kurczaczek. 

Czerwiec przyniósł zmiany w krajobrazie rolniczym i w zamieszkujących go ptakach. Zarówno szpaki, jak i grzywacze odchowały już młode do lotności i teraz wszystkie one oblegały okolicę w wielkich stadach - mogłam doliczyć się kilkuset osobników każdego gatunku. Czajki przebywały na swoich stanowiskach nadal, choć pokazywały się już mniej chętnie. Udało mi się spotkać jedną czajkę wydającą odgłosy zaniepokojenia i w wyraźny sposób przeganiającą mnie z jej terenu, co silnie sugerowało, że dochowała się ona piskląt ze złożonych gdzieś na polu jaj. Również krwawodzioby reagowały krzykiem i krążeniem w powietrzu, gdy jakiś intruz przechodził przez ich łączkę. Białorzytki natomiast wodziły jednego podlota. Także i one nie posiadały się ze złości, kiedy za bardzo zbliżyłam się do niego podczas wędrówki śródpolną ścieżką. Połowa czerwca przyniosła też niestety przykrą niespodziankę. Łąka krwawodziobów została wtedy skoszona i nigdy się nie dowiem, czy przy tej operacji nie ucierpiały pisklęta tych siewek albo pliszek żółtych...

Podlot białorzytki. 

Z wysoka czuwał nad nim tatuś. 

Maki rozczulają mnie same w sobie, a co dopiero, gdy wśród morza "zwykłych" czerwonych trafi się biały...

Bażant na spacerku. 

Pliszka żółta. 

Ja jednak najbardziej skupiłam się na sieweczkach. Podczas każdej wizyty sprawdzałam, czy jeszcze tam są oraz próbowałam je policzyć. Ostatecznie doszłam do wniosku, że sieweczki obrożne opiekowały się trzema młodymi, które były już w tamtym momencie spore i dość dobrze opierzone. To dobry wynik jak na sieweczkę, ale biorąc pod uwagę odwiedzające pola drapieżniki, ta liczba mogła jeszcze ulec pomniejszeniu. Nocą na pewno kręciły się tam lisy, pewnego dnia natomiast jedną z sieweczek próbował upolować kobuz (bezskutecznie). W poszukiwaniu łupu pola odwiedził także jastrząb, którego miałam okazję obserwować z całkiem bliska podczas udanego chwytania szpaka. To widok silnie działający na wyobraźnię i pozostający w pamięci - dzieje się wtedy tak wiele w przeciągu tak niewielu sekund, a przeszywający wzrok lądującego na ziemi po polowaniu drapieżcy z niczym innym równać się nie może. Zastanawiałam się, czy w przyszłości połakomi się także na sieweczki. 

Pliszka żółta - tym razem w ramce. 

Cierniówka. 

W miarę upływu czerwca zasiane na polach rośliny wzrastały, coraz bardziej przysłaniając widok na obecne tam ptaki. Kiedy wypatrzenie sieweczek stało się już niemal niemożliwe, gdyż ich siedlisko zniknęło w morzu kukurydzy, ostatecznie zakończyłam swój wiosenny sezon na polach. Podczas ostatniej wyprawy zaobserwowałam młodocianą lotną sieweczkę obrożną, co oznaczało, że przynajmniej jedno młode z tegorocznego lęgu osiągnęło pełną samodzielność. Koniec czerwca znaczył także śpiew ortolanów. Samczyki, którym nie udało się wczesną wiosną znaleźć samic, ponownie usiłowały teraz zachwycić którąś z nich swoją piosenką. Uwielbiam ich melancholijne brzmienie, elegancki wygląd, tą wyjątkowość, która jest cechą trudniejszych w obserwacji gatunków... Kilka lat temu, gdy po raz pierwszy usłyszałam na tych polach śpiew ortolana, miałam ogromny problem z wypatrzeniem wydającego go ptaka. Poświęciłam kilka wieczorów na odwiedzanie tego samego miejsca, aż w końcu ortolan ukazał mi się zaledwie przez moment - ale to był pierwszy taki moment w moim życiu. W tym roku ptaki te mogłam obserwować jedynie z daleka, nie miałam jednak kłopotu z zobaczeniem, a nawet z dokumentacyjną fotografią dwóch samczyków. 

Sieweczka rozpoczynająca życie w świecie dorosłych. Powodzenia!

Ortolan...


I jak tu ich nie kochać?

Z koleżanką - pliszką siwą. 

Czerwiec minął, pola przygotowywały się do jesieni. W lipcu, na zastoiskach wody, używanych niegdyś przez sieweczki obrożne, przebywało kilka łęczaków, cyraneczek oraz jedna cyranka. Wieczorem natomiast zlatywały się tam na noclegowisko żurawie - doliczyłam się 120 ptaków! To jedne z moich ostatnich wspomnień z mazowieckich pól. Nie udało mi się sprawdzić, jak ptasia migracja wyglądała tam we wrześniu czy w październiku, bowiem pochłonęły mnie inne miejsca i inne sprawy. Nie sądziłam ponadto, by przelotnych ptaków zjawiło się tam dużo. Te wielkie stada siewek, które obserwowałam podczas wędrówek kilka lat temu, należały już raczej do przeszłości - zapewne mogłabym liczyć tylko na małe grupki skupione gdzieś przy kałużach wody. 

Cyranka i cyraneczki - zdjęcie bardzo dokumentacyjne. 


Na początku listopada na polach byłoby właściwie zimowo, gdyby nie ciągle trwający przelot skowronków oraz świergotków łąkowych. W stadku trznadli i łuszczaków wypatrzyłam wtedy pojedynczego jera, w dali mignął uciekający szybkim lotem kszyk. Później na polach nastała zima, ale to już temat na kolejną opowieść...

Część kolorowego, ze swej natury już zimowego stadka łuszczaków i trznadlowatych. Widać cztery gatunki - zięba, jer, czyż, trznadel. 

Ojej jakie te jery są śliczne. 

A potrzosy..? Też niczego sobie. 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz