wtorek, 4 maja 2021

Jak się w Puszczy rodziła wiosna

Wiosna jest, obok jesieni, najlepszym okresem na obserwacje ptaków w roku, przy czym od jesieni jest bez porównania piękniejsza. Problem z nią jednak polega na tym, że zawsze jest wtedy za mało czasu, żeby zdążyć zobaczyć wszystko, co się chce. Jesienno-zimowy zastój ciągnie się w nieskończoność, a wiosna szybko przychodzi i szybko odchodzi, dając zaledwie kilka weekendów na cieszenie się jej pięknem. A już w ogóle najgorzej jest wtedy, kiedy trafi się wiosna pochmurna, deszczowa i zimna - taka, jak teraz. Wówczas zaplanowane wyprawy trzeba, z uwagi na pogodę, ciągle przekładać. 




Jednocześnie, tak jak przewidywałam, biorąc pod uwagę obfite śniegi w zimie, tegoroczna wiosna przebogata jest w rozlewiska. Jest to coś nie do opisania wspaniałego podziwiać w tak wielu miejscach krajobrazy zalanych wodą łąk, dających schronienie wielkim stadom gęsi, kaczek i siewek. Nie grozi nam już na pewno tak ubogi sezon lęgowy na mokradłach, jak w roku ubiegłym. Odżyło także najpiękniejsze miejsce na świecie, mój ukochany Złaków Kościelny. Rozlewiska w Złakowie w marcu wyglądały zupełnie jak wielkie jeziora, woda była tak wysoka, że przelewała się przez asfaltową jezdnię przecinającą obszar łąk (co zdarza się tam jedynie wyjątkowo). Cieszyć się tamtejszymi ptakami przeszkadzała jedynie pogoda. Ale o Złakowie zrobię jeszcze osobny wpis, jako podsumowanie całej wiosny. 


Co udało mi się, od początku przedwiośnia do teraz, zrobić?

1. Codziennie chodzić do lasu. Dzięki pandemii wreszcie znalazłam czas, żeby wykorzystywać Puszczę Kampinoską tak, jak na to zasługuje. Śledzić zmiany w przyrodzie mogłam tej wiosny z dnia na dzień, co traktuję jako wspaniały przywilej.

2. Dwa razy pojechać do Złakowa na gęsi. Paradoksalnie pod względem obserwacyjnym były to moje najsłabsze jak dotąd wyprawy, ogromne odległości i okropna pogoda zrobiły swoje. Niemniej gęgawy, gęsi białoczelne i tundrowe oraz siewki złote "zaliczyłam".

3. Odkryć niesamowite mokradła w sercu Kampinosu. Mowa o okolicach wsi Nowe Budy, gdzie trafiliśmy przypadkowo podczas wycieczki rowerowej. Miejsce to jest niezwykle urozmaicone, bogate w bagienne lasy, zalane wodą łąki i zakrzewienia, podmokłe pola z rosochatymi wierzbami, wyniesienia wydmowe... Krajobrazy chwyciły mnie za serce, a zróżnicowanie awifauny także było bardzo wysokie. 

Ten konkretny wpis poświęcam wiośnie w Puszczy Kampinoskiej, która tego roku przychodziła powoli i spokojnie, a i do teraz jeszcze nie dojrzała całkowicie (co stwierdzam ze względu na fakt, że nie wszystkie migrujące ptaki powróciły). Przychodziła wśród deszczy, Słońca i porannych mgieł, kwitnienia leszczyny i kwitnienia zawilców, była koncertem śpiewaków, krzykiem droździka oraz 'szeptem ciagnącej słomki'.


I. KONIEC LUTEGO, Czyli słodkie kosów śpiewy

24 lutego skończyła się zima. Śnieg stopniał całkowicie, temperatura nagle się podniosła i zaświeciło Słońce, tak że przebywanie na zewnątrz stało się przyjemnością. Mniej więcej w tym okresie cieszyłam się nalotem jerów i czeczotek, które opanowały mój skromny ogród, zaczęły się też jednak pojawiać bardziej wiosenne ptaki. Zaczęły na przykład - ciągnąć skowronki. Przez kilka poranków, jeżeli tylko wyszło się na zewnątrz, można było usłyszeć z nieba głosy kontaktowe wielu małych wędrowców, które zresztą niedługo później zamieniły się w śpiew. Równocześnie nietrudno było zauważyć przelatujące klucze gęsi, budzące emocje nie tylko we mnie, ale też w moich "nieptasich" znajomych. 

Powróciły szpaki, grzywacze, potrzeszcz, który od paru lat dzielnie zajmuje to samo stanowisko na małym polu pod lasem. Wieczorami metalicznie wołały kosy, aż w końcu, pewnego dnia,  usłyszałam ich pierwszy wiosenny śpiew. Jest to jeden z najładniejszych ptasich śpiewów w ogóle, który po mroźnej zimie brzmi jak radość sama, pachnie rosą ciepłego wieczoru. Jest jak gdyby żywcem wyjęty z jakichś starych książek z baśniami, które opowiada się dzieciom przy ognisku.

W lutym dowiedziałam się, że w położonym w otulinie Kampinoskiego Parku Narodowego Brochowie można w dużych ilościach spotkać migrujące gęsi, żurawie oraz łabędzie kilku gatunków. Postanowiłam wypróbować nowe miejsce na obserwacje. Nie powiem, że nie ma ono potencjału, ale nie dopisało mi szczęście. Było zimno i pochmurnie, a gęsi, które miały być głównym punktem programu, widziałam tylko w postaci niewielkich stad przelatujących po niebie. Więcej było żurawi, żerujących sobie na polach. Z ciekawszych zanotowałam sześć gągołów, dzięcioła zielonego oraz stado niezwykle aktywnych sikor wraz z raniuszkami.









II. PIERWSZA POŁOWA MARCA, Czyli magia lerki 

Niezwykle trudno jest mi wskazać, jakie gatunki ptaków należą do moich ulubionych. Zazwyczaj moje odpowiedzi zmieniają się w miarę upływu czasu, aż w końcu dochodzę do wniosku, że niemożliwe jest wyróżnienie takowych. Lerkę jednak do ulubionych gatunków zdecydowanie mogłabym zaliczyć. To jeden z pierwszych, rzadszych niż mazurki i sikory ptaków, którego śpiew nauczyłam się rozpoznawać. To na lerkę czekam zawsze na przedwiośniu, ciesząc się z jej przylotu na lęgowiska. Wiosną pielgrzymuję do miejsc, gdzie rozbrzmiewa jej melodia, a swego czasu czuwałam do drugiej nad ranem, by móc posłuchać jej wśród nocnych ciemności. Wówczas piosenka lerki jest jakby słodsza, głębsza i bardziej rozbudowana, niż zazwyczaj - a może to nocny klimat tak wpływa na odbiór? Jak by nie było, z tego właśnie powodu lerki są dla mnie ptakami księżycowymi. W tym roku wróciły 1 marca i zaczęły śpiewać wprost nad moim ogrodem - od razu dwa ptaki, fruwające jeden za drugim. Później, tak jak mają w zwyczaju od lat, rozdzieliły się i jedna zajęła terytorium na zachód od mojego ogrodu, druga natomiast - na wschód.

To właśnie w marcu zaczęłam regularnie spacerować po Puszczy Kampinoskiej. Codzienne wyprawy przynosiły odkrycia rzeczy i miejsc, o których wcześniej nawet nie śniłam. Na początku marca słuchałam przede wszystkim śpiewów wszystkich gatunków sikor, kowalików, strzyżyków, paszkotów oraz pełzacza leśnego na zmianę z ogrodowym. Bardzo aktywne były dzięcioły - czy to duży, czy zielony, czy czarny. Słyszałam także dzięciołka i dwa razy w tym samym miejscu obserwowałam prawdopodobnego dzięcioła średniego (ptak był wyjątkowo złośliwy, nie dając mi potwierdzić tego oznaczenia). 

Ponieważ innych ptaków nie było zbyt wiele, zaczęłam zwracać baczniejszą uwagę na wszędobylskie sikory. I dokonałam dwóch odkryć. Po pierwsze takiego, że sikory ubogie są znacznie liczniejsze w Puszczy Kampinoskiej, niż dotychczas przypuszczałam. Wstyd przyznać, ale aż do początku obecnego roku ptaki te były dla mnie całkowicie nieuchwytne, raz mi ktoś pokazał jedną nad Wisłą i na tym się moje obserwacje tego gatunku kończyły. Teraz sikory ubogie widuję w Puszczy bez porównania częściej niż czarnogłówki, choć przecież to właśnie te drugie są typowo związane z borami sosnowymi! Druga sprawa jest taka, że rozpoznanie sikory ubogiej po głosie kontaktowym wcale nie jest takie proste i oczywiste, jak by się chciało. Bogatki, niestety, mogą się odzywać bardzo podobnie. Z moich dotychczasowych przemyśleń wynika jedynie to, że głos bogatek jest bardziej powtarzalny i rytmiczny. Może ktoś z Was ma większą wiedzę na ten temat?

III. DRUGA POŁOWA MARCA, Czyli droździki robią huk 

Większość drugiej połowy marca panował zastój pod względem ptasim, niewiele się od wcześniejszego stanu awifauny zmieniło. Czasami tylko wycieczki urozmaicał raniuszek lub śpiewający mysikrólik. W pewnym momencie z migracji wróciły śpiewaki i wypełniły cały las swoją kunsztowną muzyką - przez pierwsze dni po przylocie słychać je było dosłownie wszędzie, potem trochę się uspokoiły. Gdzieś mignął mi pierwszy tegoroczny kulczyk. Zięby, poprzednio śpiewające jakby jedynie na próbę, zaczęły coraz bardziej udoskonalać swój repertuar. 

My zajmowaliśmy się w lesie łosiami. Udało nam się znaleźć w okolicy jedno miejsce, w którym matka z młodym przebywała niemal codziennie - i to przez tygodnie. Kiedy tylko chcieliśmy zobaczyć łosie, tam właśnie mieliśmy łosie, spokojne, przyjazne i całkiem niepłochliwe. Pewnego dnia, oprócz łosi, spotkaliśmy także stado kilkunastu jeleni. Podobno w pewnym momencie wszystkie wyszły z lasu na szeroką drogę oświetloną złotymi promieniami wschodu i oszronioną bielą mroźnego poranka... Podobno, gdyż ja nie zdążyłam zobaczyć ich w tej cudownej scenerii (za bardzo zaabsorbowało mnie fotografowanie łosi). Potem jelenie schowały się w ciemnym lesie i dwukrotnie przebiegły przez ścieżkę, gdy zaczęliśmy zbliżać się w ich stronę. 



W Puszczy działy się także rzeczy, których nie rozumiałam. Przede wszystkim była to kwestia huku. Zdarzało się co jakiś czas, że przechodziliśmy obok miejsca, z którego dobiegał niezwykle urozmaicony świergot ptasi. Jego poszczególne tony zlewały się jednak, tworząc w efekcie wrażenie szumu albo oddalonego huku. Nie umiałam dopasować takich głosów do żadnego konkretnego gatunku, toteż zakładałam z początku, że ów huk generują jakieś odległe stada sikor i łuszczaków. Ponadto, gdzieś tak pod koniec marca po lesie zaczęły fruwać małe ptaki, które wydawały dość specyficzny odgłos "posykiwania". Czyżby wróciły świergotki drzewne? Tylko z nimi kojarzył mi się ten dźwięk. 

Zagadka w końcu się rozwiązała. Na jednej z porannych wycieczek nie mogłam wręcz uwierzyć w to, co widzę i słyszę. Szum i huk świergotu ptasiego był po prostu uderzający, a po nieboskłonie cały czas przelatywały małe stadka "posykujących" ptaków. Ich głos nie pasował mi do sylwetki, która była pokroju drozda...









Oczywiście po tych zdjęciach nietrudno już było domyślić się, że to droździki. Stado przelotnych droździków. Nie miałam do tej pory pojęcia, że te ptaki mogą migrować w takich grupach, ale przede wszystkim - że mogą tak śpiewać. Śpiew droździka jest dość różnorodną mieszanką pisków, trzasków, syków i świergotu, zawierającą wplatany co jakiś czas, charakterystyczny opadający trel. Kiedy wiele osobników śpiewa na raz, ich głosy zlewają się w niemal jednorodny szum, z którego co jakiś czas wybija się jedynie ów trel. Niesamowite wrażenie akustyczne. Droździki w lesie obserwowałam aż do połowy kwietnia, pewnego poranka udało mi się dosłownie wejść pomiędzy śpiewające w koronach drzew stadko i najlepiej jak dotychczas przysłuchać się ich świergocącemu szumowi. Niestety ptaki miały jeden minus - były niezwykle płochliwe. Zdawało się, że siedzące na oddalonych gałęziach osobniki płoszy jedynie fakt podniesienia przeze mnie aparatu do oka.


A tutaj nagranie droździkowego szumu. Na żywo brzmiało to trochę inaczej, trzeba wybaczyć jakość mojemu aparatowi. 

Pod sam koniec marca poszliśmy do lasu wieczorem. Chłonęliśmy piękno zachodu, który złocił nagie jeszcze korony drzew na pobliskim bagnie. Rudziki i śpiewaki urządziły wówczas najpiękniejszy koncert świata, droździki przemykały wysoko w gałęziach. Miałam przeczucie, a może tylko nadzieję, że o tak wyjątkowej porze dnia zobaczę coś więcej. Ciemniejące niebo przeciął nagle jeszcze ciemniejszy kształt grubiutkiego ptaszka, odzywającego się wysokimi piskami. Za chwilę ptak zawrócił i tym razem przeleciał tuż nad moją głową, z początku pochrapując niskim tonem, a następnie - znów popiskując. Słonka. Moja pierwsza w życiu. 

IV. KWIECIEŃ, Czyli wszystko powraca

Wędrując po marcowym lesie zastanawiałam się, jak duże emocje będą mi towarzyszyć, gdy zobaczę pierwszego tej wiosny śpiewającego pierwiosnka, pierwszą kapturkę. To byłby jeden z wielu znaków, że sezon wiosenny zaczyna się naprawdę i coraz mu bliżej do majowego apogeum piękna przyrody. Oba wyżej wymienione gatunki usłyszałam już ósmego kwietnia, jednak ich piosenka była tak cicha i mało zróżnicowana, że nawet nie byłam pewna, czy to faktycznie one. Obecnie zarówno kapturki, jak i pierwiosnki wraz z piecuszkami rozgrzały się już i są głównym odgłosem lasu. Niedawno powróciły świergotki drzewne oraz piękne, cytrynowo-białe świstunki leśne, których melodia przypomina dźwięk monety toczącej się po marmurowym blacie. Dziś zobaczyłam także pierwszą tegoroczną muchołówkę żałobną. W okolicy ramię w ramię śpiewają pleszka z kopciuszkiem, mazurki i szpaki gnieżdżą się pod dachami domostw, przyleciały jaskółki, a z oddali można czasem usłyszeć kukanie kukułek. Ogólnie jednak wiosna się raczej spóźnia, długo trzeba było czekać na niektórych migrantów, a niektórych zupełnie jeszcze nie ma.

Bagna rozkwitły kobiercem kwiatów. Nie ma nic piękniejszego niż widok podmokłego lasu, u którego podnóży rozścielają się nieprzeliczone kępy zawilców. Porastają obie strony ścieżki wiodącej przez mokradła, jak gdyby wyznaczając drogę do raju, a nad nimi koncertują kapturki, których śpiew jest muzyczną interpretacją wyrazu "radość". Gdzieniegdzie runo żółcą niepozorne śledziennice, z otwartej toni wodnej wyrasta coraz więcej złotych kaczeńców. Bagna zielenią się, zielenią się też wydmy z łanami brusznic, rosochate wierzby i lilaki porastające pozostałości dawnych, kampinoskich domostw.






Dwa tygodnie temu postanowiliśmy wybrać się na pierwszą w tym roku wycieczkę rowerową. Pomyliliśmy trochę uprzednio wyznaczoną trasę, lecz nie okazało się to problemem - dzięki temu bowiem dotarliśmy do nieznanej przez nas ścieżki, z której z dwóch stron rozpościerał się widok na moczary. Ale jakie! Z początku były to bagienne lasy, białe od zawilców i żółte od śledziennic, następnie krajobraz zaczął przechodzić w podmokłe krzaczaste łąki, a my nadal nie mogliśmy uwierzyć, jak jest tam pięknie. Słońce rozświetlało na złoto świat, gdy wyjechaliśmy nagle na piaszczystą polanę wśród łąk i sośnin - miła odmiana od wcześniejszej wilgoci. Tam podniósł się z traw śpiewający skowronek, na drzewie przysiadła lerka z pokarmem dla młodych, a równinę patrolował jakiś lokalny bocian. Musieliśmy jechać dalej, ten skrawek Kampinosu wciągał nas coraz bardziej. W taki sposób dotarliśmy w okolice rezerwatu "Żurawiowe".



Okolice te stanowiły łąki w granicach wsi Nowe Budy (w której żyje imponująca liczba 11 mieszkańców), przecięte zadrzewieniami, kanałem Łasicą i jeszcze innym kanałem, którego nazwy nie znam. Każda z nich była inna i na inny sposób piękna, wszystkie były zalane. Cała ta przestrzeń wyglądała po prostu jak wrota do innego, lepszego świata, które ukazują się jedynie na wiosnę i jedynie wybranym. Faktycznie spotkaliśmy tam żurawia. Spotkaliśmy też walczące bażanty, bardzo wokalne dudki, pięknie tokującego kszyka i całe stado świergotków łąkowych. Ptaszki te łatwo się płoszyły, gdy żerowały na ziemi, jednak osobniki siedzące na drzewie wytrzymywały zbliżenie się na względnie niewielką odległość. Tak jakoś jest, że te świergotki spotykam rzadko, ale zawsze w większej liczbie. Tym bardziej się z nich ucieszyłam. 



Koniec naszej wyprawy przypieczętował skowronek, który zapozował mi kilka metrów obok drogi oraz dwa piękne dzięcioły czarne siedzące na uschniętym drzewie. Wróciliśmy cali oblepieni błotem. I tak właśnie powinny wyglądać takie wyprawy.

Z rozkwitającą wiosną coraz bardziej uświadamiam sobie, żeby doceniać ten czas, który został mi dany. Biegam teraz po lesie, relaksuję się w ogrodzie wśród roślin, zachwycam się kwitnącymi dereniami. Nie mogę się nadziwić pięknu zabójczo pachnącej wiśni. Zrywam dzikie kwiaty dla moich ptaków i wiem, że to wszystko niedługo się skończy. Ale zanim wrócą tak odzierające z czasu, codzienne wyprawy do woniejącej smogiem Warszawy, nieuniknione ze względu na moją (jeszcze) szkolną edukację, jest jeszcze dobrze i jest jeszcze wiosennie. 



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz